Uff, dzieci nakarmione, przebrane i zadowolone (przynajmniej tak wyglądają). Można usiąść i zadumać się nad najbardziej harkorowym porodem w historii telewizji. Tak. Lori z The Walking Dead. Stresują mnie pewne sprawy, które się wydarzą w przyszłości i taka chwila zadumy mnie relaksuje. A sprawą przyszłościową jest mój powakacyjny powrót do pracy. Doprawdy nie wiem dlaczego już teraz o tym myślę, ale czasem jak się nakręcę to przez kilka dni mam, niemalże, ataki paniki (głównie wieczorami), dopóki nie zracjonalizuję problemu. Wczoraj nieco zracjonalizowałam, dziś wygadałam się obcej osobie i jakoś mi lżej.
Jak mawia moja znajoma 'you'll cross that bridge when you get there'. Kurczę, no fajne to powiedzonko. Ciężkie - dla mnie - w praktyce do zastosowania, ale brzmi dobrze.
Wracając do Lori to ja wiedziałam co będzie. Zawsze wiem (chyba, że serial leci 'na świeżo'). To jest zupełnie idiotyczne, dla niektórych wręcz niewyobrażalne, ale ja zaczynając jakiś serial z reguły znam już wszystkie wątki, bohaterów i nierzadko zakończenie. Przeklęta Wikipedia. I mój dziwny charakter. Lubię wiedzieć co się wydarzy. Staram się z tym walczyć, przynajmniej season finale sobie zostawić, ale na razie bez powodzenia.
Wracając do Dziewczynek, nakarmiłam starszą kluskami śląskimi z sosem z soczewicy i marchwii, a młodzą miksem z pasternaka, jabłka i butternut squasha (dynia to jest, zdaje się). Ale ze mnie kuchareczka, ha! Znam jednak kogoś kto ma o wiele ciekawsze pomysły. Agnieszka (klik), ta dopiero fajnie gotuje.
:) dzięki za klik :)
OdpowiedzUsuń