Nie mam dużej łatwości w nawiązywaniu kontaktów. Tym bardziej więc ta znajomość 'spadła mi z nieba'. Gdy starsza córka zaczynała szkołę była już tam jedna polska dziewczynka, w klasie wyżej. Zostały sobie przedstawione. Siedmiolatka zaopiekowała się sześciolatką. Od razu było jasne, że to będzie wielka przyjaźń. Dziewczynki nadawały na tych samych falach, rozumiały się doskonale.
A potem, któregoś dnia, na klatce schodowej znalazłam kartkę napisaną po polsku. Była do mnie. Od jej mamy. Pisała, że mieszkają w kamienicy obok, że tu jest numer telefonu, że cudownie byłoby się spotkać.
I tak oto przez dwa lata miałam najlepszych sąsiadów na świecie. Okazali się mądrymi, zabawnymi ludźmi.
Jakiś czas temu wrócili do Polski. Mają tam dobre życie, choć tu też mieli dobre. Taki typ. Z pozytywną energią.
W piątek nas odwiedzili, spędziliśmy razem weekend. Radość dziewczyn nie miała końca. Jedliśmy domowe ciasta, pili piwo imbirowe, słuchali Marii Peszek, spacerowali i oglądali filmy katastroficzne*.
Zastanawiałam się wielokrotnie czy ta znajomość przetrwa. Znaliśmy się tylko dwa lata, oni wrócili na Pomorze, my zostaliśmy w Edku, gdy zaś wrócimy to na drugi kraniec Polski.
Myślę jednak, że tak. Że to zależy tylko od nas, a na razie radzimy sobie całkiem nieźle.
*Mam słabość do kiepskich filmów. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że przy tych filmach jest zawsze kupa śmiechu.