To jednak trochę przeraża. Stać tak na schyłku i nie wiedzieć co będzie. Nic nie wiedzieć. Jedynie sobie życzyć.
Wierzyć, że będzie dobrze.
If life is a dream, what happens when I wake up? - napis na koszulce jednego z bohaterów filmu Dym
poniedziałek, 31 grudnia 2012
Też się popsułam. Właściwie było to do przewidzenia. Rodzina - naczynia połączone. Szcześliwie udało mi się jeszcze skoczyć do lekarza, choć pani recepcjonistka próbowała, a jakże, mnie spławić.
Grzeję się więc pod kołdrą łapiąc w tle urywki totalnie głupkowatych filmów familijnych. Dziewczynce się podobają. Wszystko dla 20 minut snu tu i tam. Generalnie taki sylwestrowy dzień i wieczór jest bardzo przyjemny (minus zapalenie gardła).
Myśląc o tym czuję się staro. Może za parę lat poczuję ochotę gdzieś wyjść w Sylwestra?
Grzeję się więc pod kołdrą łapiąc w tle urywki totalnie głupkowatych filmów familijnych. Dziewczynce się podobają. Wszystko dla 20 minut snu tu i tam. Generalnie taki sylwestrowy dzień i wieczór jest bardzo przyjemny (minus zapalenie gardła).
Myśląc o tym czuję się staro. Może za parę lat poczuję ochotę gdzieś wyjść w Sylwestra?
Highlandy zimą.
Zdjęcia, niestety, tylko z okien samochodu.
Kochani.
Życzę Wam/nam by ten nadchodzący rok był dobry.
Dużo zdrowia.
Byśmy nie tracili wiary w nasze marzenia i siebie.
niedziela, 30 grudnia 2012
Ostatnia niedziela 2012. Czym różni się od ostatniej niedzieli 2011? Głównie tym, że w łóżku zamiast jednej rezolutnej dziewczynki, która za cholerę nie chce iść spać, mam dwie.
Dobra zmiana. Wyczekana. Jakby człowiek zaczął znowu od początku.
Na nowo jakiś wiatr w żagle. Na nowo te same strachy i radości.
Leżymy sobie, słuchamy Minimaxa.
Dziś nie narzekam, że przeraźliwie długi dzień. Po sobotnich szpitalowych wojażach naprawdę nie mogę marudzić na spędzanie nudnego dnia w domu. Swoją drogą trzeba mieć niezłą psyche żeby na takim dziecięcym emergency pracować. Ciasno, gorąco, co chwilę jakiś mały pacjent wyje w niebogłosy. Autentycznie po paru godzinach myślałam, że zaraz stamtąd ucieknę. Inna sprawa, że nienwidzę ciasnych, zatłoczonych przestrzeni.
I właśnie tu przypomniało mi się jedno wydarzenie (tak a propos szkockich szpitali, a może po prostu by nie zapomnieć).
Po urodzeniu drugiej córki leżałam na sali 4os. No właściwie ośmio - cztery mamy i ich noworodki. Było ok, w miarę ok, bo dla mnie przez ten pokój przelewało się stado ludzi. Nie skarżyłam się, nie było na co, ale gorąco, hałas, zmęczenie, ten tłok lekarzy, położnych, odwiedzających to było dla mnie trochę za dużo. I wtedy weszła jedna położna, wzięła mnie pod ramię i mówi, że ma dla mnie nowe łóżko. Podłamała mnie, byłam przy oknie, czyli good as it gets, nie łudźmy się. Idę z nią i stajemy przed jedno-osobową salą. Duże okno, łazienka, toaleta. Zwolniło się, od razu pomyślała o mnie, mówi. Przeżyłam tam kilka wspaniałych dni.
Właściwie nie muszę tego pisać by zapamiętać ponieważ nigdy tego nie zapomnę. Karma. Jakiś mój dobry uczynek wrócił do mnie. Tak, dokładnie tak było.
Dobra zmiana. Wyczekana. Jakby człowiek zaczął znowu od początku.
Na nowo jakiś wiatr w żagle. Na nowo te same strachy i radości.
Leżymy sobie, słuchamy Minimaxa.
Dziś nie narzekam, że przeraźliwie długi dzień. Po sobotnich szpitalowych wojażach naprawdę nie mogę marudzić na spędzanie nudnego dnia w domu. Swoją drogą trzeba mieć niezłą psyche żeby na takim dziecięcym emergency pracować. Ciasno, gorąco, co chwilę jakiś mały pacjent wyje w niebogłosy. Autentycznie po paru godzinach myślałam, że zaraz stamtąd ucieknę. Inna sprawa, że nienwidzę ciasnych, zatłoczonych przestrzeni.
I właśnie tu przypomniało mi się jedno wydarzenie (tak a propos szkockich szpitali, a może po prostu by nie zapomnieć).
Po urodzeniu drugiej córki leżałam na sali 4os. No właściwie ośmio - cztery mamy i ich noworodki. Było ok, w miarę ok, bo dla mnie przez ten pokój przelewało się stado ludzi. Nie skarżyłam się, nie było na co, ale gorąco, hałas, zmęczenie, ten tłok lekarzy, położnych, odwiedzających to było dla mnie trochę za dużo. I wtedy weszła jedna położna, wzięła mnie pod ramię i mówi, że ma dla mnie nowe łóżko. Podłamała mnie, byłam przy oknie, czyli good as it gets, nie łudźmy się. Idę z nią i stajemy przed jedno-osobową salą. Duże okno, łazienka, toaleta. Zwolniło się, od razu pomyślała o mnie, mówi. Przeżyłam tam kilka wspaniałych dni.
Właściwie nie muszę tego pisać by zapamiętać ponieważ nigdy tego nie zapomnę. Karma. Jakiś mój dobry uczynek wrócił do mnie. Tak, dokładnie tak było.
sobota, 29 grudnia 2012
Każdy czasem choruje. Każdy się czasem psuje. Nam się popsuło starsze dziecko. Było przeziębione od jakiegoś czasu, ale wczoraj wieczorem zaczęło ją boleć ucho. Piątkowy wieczór.
Out of hours, jedym słowem. Jak to wygląda w Szkocji? Jeśli nie umierasz zamiast dzwonić na 999 dzwonisz na NHS24 czyli National Health Service (powiedzmy odpowiednik naszego NFZ, powiedzmy bo może nieco inaczej jest to zorganizowane). Mimo ostrzeżeń automatycznej sekretarki udało mi się połączyć niemal natychmiast. Pani zadała mi sto pytań (dlatego nie dzwonimy tam gdy jest naprawdę słabo)i zostaliśmy umówieni na wizytę w szpitalu za trzy godziny. Nieźle. W końcu jest weekend.
Do szpitala nie jedziemy na Emergency gdzie jest 5 milionów oczekujących tylko na Out of Hours, na konkretną godzinę. Elegancko. Lekarz elegancki, sympatyczny, starszy gość.
Mówi: jest ok, ucho zablokowane, żadna tam infekcja. Ogólnie dziecko zdrowe. Inhalować. Przetka się.
Sobotni ranek, dziewczynka coraz bardziej popsuta. Dzwonię na NHS24 raz jeszcze. Kolejna wizyta u lekarza, nomen omen za trzy godziny. W innym szpitalu. Tam już mniej fajnie, chorych od cholery. Nie ma gdzie usiąść. Kolejki. Energiczna pani doktor bada raz i drugi, daje leki, każe posiedzieć w kantynie, wrócić za godzinę.
Zapalenie ucha, prawdodpodobnie zapalenie oskrzeli.
Dziewczynka coraz bardziej niewyraźna. Lekarka dzwoni do innego, dziecięcego szpitala gdzie każą przyjechać, zrobić rentgen. Badają kilka godzin, chcą przyjąć na oddział.
W końcu puszczają do domu. Z LEKAMI.
I teraz tak sobie myślę jak ten pierwszy lekarz mógł się tak pomylić?
Out of hours, jedym słowem. Jak to wygląda w Szkocji? Jeśli nie umierasz zamiast dzwonić na 999 dzwonisz na NHS24 czyli National Health Service (powiedzmy odpowiednik naszego NFZ, powiedzmy bo może nieco inaczej jest to zorganizowane). Mimo ostrzeżeń automatycznej sekretarki udało mi się połączyć niemal natychmiast. Pani zadała mi sto pytań (dlatego nie dzwonimy tam gdy jest naprawdę słabo)i zostaliśmy umówieni na wizytę w szpitalu za trzy godziny. Nieźle. W końcu jest weekend.
Do szpitala nie jedziemy na Emergency gdzie jest 5 milionów oczekujących tylko na Out of Hours, na konkretną godzinę. Elegancko. Lekarz elegancki, sympatyczny, starszy gość.
Mówi: jest ok, ucho zablokowane, żadna tam infekcja. Ogólnie dziecko zdrowe. Inhalować. Przetka się.
Sobotni ranek, dziewczynka coraz bardziej popsuta. Dzwonię na NHS24 raz jeszcze. Kolejna wizyta u lekarza, nomen omen za trzy godziny. W innym szpitalu. Tam już mniej fajnie, chorych od cholery. Nie ma gdzie usiąść. Kolejki. Energiczna pani doktor bada raz i drugi, daje leki, każe posiedzieć w kantynie, wrócić za godzinę.
Zapalenie ucha, prawdodpodobnie zapalenie oskrzeli.
Dziewczynka coraz bardziej niewyraźna. Lekarka dzwoni do innego, dziecięcego szpitala gdzie każą przyjechać, zrobić rentgen. Badają kilka godzin, chcą przyjąć na oddział.
W końcu puszczają do domu. Z LEKAMI.
I teraz tak sobie myślę jak ten pierwszy lekarz mógł się tak pomylić?
piątek, 28 grudnia 2012
poniedziałek, 24 grudnia 2012
Wigilia u moich rodziców czy u twoich?
Będąc w Szkocji tego dylematu nie mamy. Chciałabym oddać się świątecznej refleksji, ale z pewnym smutkiem stwierdzam, że Święta nic dla mnie robią. Zupełnie nic. Może to dlatego, że śniegu nie ma?
Będąc w Szkocji tego dylematu nie mamy. Chciałabym oddać się świątecznej refleksji, ale z pewnym smutkiem stwierdzam, że Święta nic dla mnie robią. Zupełnie nic. Może to dlatego, że śniegu nie ma?
Half of my life, I've been watching
Half of my life, I've been waking up
Birds in the sky could warn me
There's no life like the slow snow life
sobota, 22 grudnia 2012
środa, 19 grudnia 2012
Hmmm, wczoraj wypatrzyłam to na fb, a dziś usłyszałam z trzy razy w Hotelu Marigold. W filmie było jeszcze jedno zdanie, które bardzo mi się spodobało.
All we know about the future is that it is going to be different. But perhaps what we fear is that it's going to be the same, so we must celebrate the changes.
To jest naprawdę dobre zdanie.
wtorek, 18 grudnia 2012
Jutro u Dziewczynki w szkole koncert kolęd. Zapowiedziała mi, że jak jej młodsza Siostra zacznie krzyczeć na Silent Night to mam ją natychmiast wyprowadzić;) Lubię jej szkołę, jest bardzo stara, mała i przytulna. Wspaniała pani dyrektor. Nie ma żadnego porównania do mojej podstawówki.
Tymczasem na rozgrzanie:
Imbir.
I
jesienno-zimowe niebo.
poniedziałek, 17 grudnia 2012
Piękna piosenka.
Jestem zmęczona. Bardzo zmęczona.
Ta zima naprawdę mogłaby się już zacząć kończyć.
Homeland ostatecznie rozczarował, choć pewnie nie każdego.
Mandy Patinkin fantastyczny. Przeczytałam gdzieś, że odszedł nagle z Criminal Minds bo nie mógł znieść przemocy w tamtym serialu, ja też nie. Polubiłam go jeszcze bardziej.
niedziela, 16 grudnia 2012
Dwunasty, dwunasty, dwunasty. To musiał być choć trochę wyjątkowy dzień. W radio właśnie usłyszałam, że tego dnia się reaktywowała Nirvana. Na jeden koncert. Paul McCartney jako wokalista. Interesujące.
Dużo Pink Floydów w dzisiejszym Minimaxie. Dobre zakończenie niedzieli. A jutro dzień się zacznie od finałów. Dexter i Homeland. Dobre rozpoczęcie tygodnia.
Dużo Pink Floydów w dzisiejszym Minimaxie. Dobre zakończenie niedzieli. A jutro dzień się zacznie od finałów. Dexter i Homeland. Dobre rozpoczęcie tygodnia.
Od piątku patrzę uważniej na moją siedmiolatkę. Nie ma trzech przednich zębów, wierzy w Mikołaja i zębową wróżkę, uwielbia Scoobiego i chleb z czekoladą. Jest taka mała i zabawna. Przed snem lubi gdy długo się ją przytula i czyta z nią książki.
Czy Ameryka byłaby bezpieczniejsza bez broni? Nie wiem.
Wiem, że ja czuję się bezpiecznie wiedząc, że moi sąsiedzi jej - prawdopodobnie (na sto procent nie mogę przecież powiedzieć) - nie mają. Że raczej nikt na mojej ulicy jej nie ma.
Jeżeli sympatyczna, lubiąca prace w ogrodzie, oddana matka, mieszkająca na malowniczych przedmieściach piątego najbezpieczniejszego miasta Ameryki, posiada w domu co najmniej 3 rodzaje broni...to chyba oddaje skalę zjawiska.
Być może trzeba tam być, pomieszkać tam, poznać Amerykanów by to zrozumieć.
Ja nie wiem, ja nie rozumiem. Może przesiąkłam krajem w którym nawet policjanci nie noszą broni?
Świeci słońce, mój najdłuższy dzień tygodnia - niedziela.
Słyszę Dziewczynkę jak coś sobie w salonie podśpiewuje.
W piątek długo nie mogłam zasnąć.
Czy Ameryka byłaby bezpieczniejsza bez broni? Nie wiem.
Wiem, że ja czuję się bezpiecznie wiedząc, że moi sąsiedzi jej - prawdopodobnie (na sto procent nie mogę przecież powiedzieć) - nie mają. Że raczej nikt na mojej ulicy jej nie ma.
Jeżeli sympatyczna, lubiąca prace w ogrodzie, oddana matka, mieszkająca na malowniczych przedmieściach piątego najbezpieczniejszego miasta Ameryki, posiada w domu co najmniej 3 rodzaje broni...to chyba oddaje skalę zjawiska.
Być może trzeba tam być, pomieszkać tam, poznać Amerykanów by to zrozumieć.
Ja nie wiem, ja nie rozumiem. Może przesiąkłam krajem w którym nawet policjanci nie noszą broni?
Świeci słońce, mój najdłuższy dzień tygodnia - niedziela.
Słyszę Dziewczynkę jak coś sobie w salonie podśpiewuje.
W piątek długo nie mogłam zasnąć.
środa, 12 grudnia 2012
Najważniejsze to się nie poddać poczuciu znięchęcania. Nie myśleć o ciepłej sypialni z miękkim kocem i ulubionym kryminałem. O tym, że owa sypialnia zalana krótkim, grudniowym słońcem jest najpięknieszym miejscem na świecie.
Przemogłam się. Ubrałam. Owiedziłam przyjaciół.
Grudniowe dni mogą być znośne.
Zimowy spacer po okolicy.
poniedziałek, 10 grudnia 2012
Kolejna niedziela zmierza ku końcowi. Ta minęła pod znakiem Iluminacji. Serial smutny, zabawny, momentami wzruszający. Mnie wciągnął. Myślę, że warto. Laura Dern wkurza, rozbraja, chce się ją przytulić.
Na koniec zaś dnia zainteresował mnie artykuł na Gazecie. Człowiek przez kilka lat fotografował zawartość amerykańskich lodówek. Lubię tak pozaglądać. Zerknęłam do mojej. Szału nie ma.
Na stronie zostałam. Jest tam też nieustająca lista najsmutniejszych piosenek. Mark Menjivar pisze, że można dodać jakąś piosenkę wysłając mu mejla. Hmm, znam jedną lub dwie.
Na koniec zaś dnia zainteresował mnie artykuł na Gazecie. Człowiek przez kilka lat fotografował zawartość amerykańskich lodówek. Lubię tak pozaglądać. Zerknęłam do mojej. Szału nie ma.
Na stronie zostałam. Jest tam też nieustająca lista najsmutniejszych piosenek. Mark Menjivar pisze, że można dodać jakąś piosenkę wysłając mu mejla. Hmm, znam jedną lub dwie.
Na liście jest The National:
Lubię. Bardzo.
piątek, 7 grudnia 2012
Myślałam dziś o prezencie gwiadkowym. Dla siebie. Teoretycznie jest mnóstwo rzeczy, które mogłabym chcieć. Rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebuję. Zapowiedziałam więc Mikołajowi żeby przyniósł mi czekoladki. Z Marksa i Sparksa, Mikołaj ma go po drodze z siłowni. To powinien dać radę. Nową piżamę sobie kupię sama. A poza tym wpadłam dziś na pomysł gwiazdkowy dla całej rodziny - książka i papier do origami. Dziewczynka się z Ojcem zajmą układaniem, ja zaś czekoladkami. Genialne w swoim sprycie i prostocie.
Nie przepadam za Świętami, nienawidzę przedświątecznej histerii. Jakkolwiek codzienne dumanie nad tym jak nie lubię tego okresu jest kompletną stratą czasu. Przestałam więc o tym myśleć.
Tymczasem mamy z Dziewczynką popowy wieczór. Słuchamy sobie płyty zespołu Texas. Pop w najlepszym wydaniu, do tego ze Szkocji.
Nie przepadam za Świętami, nienawidzę przedświątecznej histerii. Jakkolwiek codzienne dumanie nad tym jak nie lubię tego okresu jest kompletną stratą czasu. Przestałam więc o tym myśleć.
Tymczasem mamy z Dziewczynką popowy wieczór. Słuchamy sobie płyty zespołu Texas. Pop w najlepszym wydaniu, do tego ze Szkocji.
Nocna eskapada z Alanem Rickmanem też nie byłaby jakimś wybitnie złym, gwiazdkowym prezentem. Ciężko powiedzieć jednak co na to Mikołaj.
środa, 5 grudnia 2012
Zimno okrutne. Trzeba pewnej motywacji by wyjść z domu, gdy tak naprawdę się nie musi. Na razie się trzymam. Wychodzę, spaceruję. Tak sobie założyłam to codzienne spacerowanie ponieważ nie jestem w stanie zrezygnować z czekolady (połączenie białej czekolady i gorzkiej, czarnej kawy mnie rozwala). Tak więc chodzę, marznę
-jak zawieje od morza to nawet najcieplejsze szmatki nie pomogą-i pstrykam.
wtorek, 4 grudnia 2012
poniedziałek, 3 grudnia 2012
Jezu, jak mnie zmęczył ten film. Wyszłam w połowie, a to zdarza mi się niezmiernie rzadko. Nic to. Przynajmniej się przeszłam. Do autobusu. A z niego pstryknęłam kilka zdjęć.
Nasze świąteczne, edynburskie oko.
Hotel Balmoral.
U Iana Rankina wyczytałam, że ten zegar śpieszy się o 5min, tak by podróżni mieli trochę czasu w zapasie śpiesząc się na pociąg (zaraz po prawej stronie jest dworzec kolejowy).
Galeria Narodowa
niedziela, 2 grudnia 2012
Dobra. Niech już się kończy ta niedziela. Jak zawsze o kilka godzin za długa.
Jutro przed, przedostatni Homeland/Dexter i do kina z Dziewczynką. Na The Master. Dwie godziny z kawałkiem. A nuż prześpi. Ale tak naprawdę nie musi. Może nawet wyć. Nikt się nawet nie odwróci. W końcu te poniedziałkowe seanse nazywają się 'for crying out loud', czwartkowe zaś 'the big scream'. Dla rodziców/opiekunów z dziećmi do 1 roku życia. Fajnie;)
Jutro przed, przedostatni Homeland/Dexter i do kina z Dziewczynką. Na The Master. Dwie godziny z kawałkiem. A nuż prześpi. Ale tak naprawdę nie musi. Może nawet wyć. Nikt się nawet nie odwróci. W końcu te poniedziałkowe seanse nazywają się 'for crying out loud', czwartkowe zaś 'the big scream'. Dla rodziców/opiekunów z dziećmi do 1 roku życia. Fajnie;)
Zimno tu u Was. Tak wczoraj zagajała na swoim koncercie Anita Lipnicka. Ano zimno. Od kilku dni mroźno bardzo, ale i słonecznie więc idzie żyć;)
A Anita i John? Piękni ludzie. Słuchanie takich artystów jak oni to prawdziwa przyjemność. Nie wiem dlaczego do tej pory nie kupiłam żadnej ich płyty.
A Anita i John? Piękni ludzie. Słuchanie takich artystów jak oni to prawdziwa przyjemność. Nie wiem dlaczego do tej pory nie kupiłam żadnej ich płyty.
Dziś w parku.
Z kałuży zrobiła się ślizgawka.
I uroczyście przy dźwięku kobzy zameldował się
Mikołaj.
My natomiast wypiłyśmy po kubku grzanego wina i sezon świąteczny można uważać za otwarty.
Subskrybuj:
Posty (Atom)